piątek, 20 czerwca 2014

Zielono mi

Decyzja zapadła, niemalże, natychmiastowo. Jeden telefon od mojego kuzyna i już wiedziałam gdzie spędzimy weekend (miniony).
Spakowani i uzbrojeni w podróżne przekąski, ruszyliśmy z Dziadkiem w kierunku Zielonej Góry.
Trochę obawiałam się tej podróży, bo nie wiedziałam jak Łukaszek ją zniesie.
W piątek w godzinach pośniadaniowych wsiedliśmy w autko i ruszyliśmy w kierunku na Człuchów.
Nawigacja z uporem maniaka kierowała nas na autostradę, ale żeśmy się nie dali "wywieść w pole" ;)
W okolicach Człuchowa znajduje się stacja BP przy której znajduje się małe zoo. No już nie takie małe. Z dzieciństwa pamiętam parę sztuk zwierzyny przeróżnej, głównie ptactwa. Teraz znacznie się powiększyło. Nie powiem Wam co dokładnie można tam zobaczyć, ponieważ gdy tam zajechaliśmy, padało. Wskoczyliśmy tylko na chwile do toalety i pognaliśmy dalej.
Po ponad 6 godzinach jazdy byliśmy na miejscu.
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że Misiu tak dobrze zniesie taką długą drogę. Większość drogi przespał. Trochę marudził ale śpiewający Kubuś Puchatek ratował sytuację.

Grafik pobytu był wypełniony po brzegi.
Byliśmy nawet po drugiej stronie Odry! A co tam, pojechaliśmy na drobne zakupy :)
Odwiedziliśmy również Park Mużakowski, w którym można podziwiać przepiękne rododendrony. Gorąco polecam tym, którzy lubią obcować z przyrodą i są akurat w okolicy.
Kiepski ze mnie spec od turystycznego PR, więc nie będę się pogrążać.
Misiowi, w każdym razie się podobało. Szczególnie ogromny kasztanowiec rosnący w formie kompozycji krzaczastej. Można było wejść do środka. I to robił. Wchodził i nie chciał wyjść. Gdy ktoś go zabierał to wbiegał znowu.

Mamo, mogę to zabrać?

No to może to?

Ogólnie wizytę u rodziny zaliczam do bardzo udanych. Misiu zrobił furorę swoją znajomością korzystania ze schodów. Wchodził sam, a gdy chciał zejść wyciągał rękę by ktoś mu mógł w tym pomóc.
Oczywiście nie obyło się bez szkód. Jedna była w mieniu gospodarzy (połamana konewka), druga w ciele Misia (kopniak od kuzynki bujającej się na ławce).

No i droga powrotna. Dłuższa, cięższa, ale bogata w widoczki :) Jechaliśmy autostradą i mijaliśmy ciekawe wiadukty.


Byłam bardzo zaskoczona, gdy odkryłam, że nie jest to kolejny wiadukt drogowy. Bo drogowy to on nie jest. Wyobraźcie sobie, że to przejście dla zwierząt! No jestem w szoku! Uważam to za najwspanialszy pomysł drogowców EVER!

Pomimo dłużącego się powrotu do domu i narastającego marudzenia Misia pod koniec podróży, dotarliśmy do celu w jednym kawałku.
Wypakowałam Misia z samochodu i zabrałam się za wypakowywanie samochodu.
A co w tym czasie zrobił mój pierworodny? Z radością wskoczył na fotel kierowcy i ochoczo chwycił za kierownicę. Tak, zdecydowanie rośnie nam kierowca bombowca ;)

Dawaj kluczyki, spadam stąd!

2 komentarze:

  1. Fajnie, że Miś dzielnie zniósł podróż i miło spędziliście czas :)

    PS. stęskniliśmy się za Wami :*

    OdpowiedzUsuń