piątek, 20 czerwca 2014

Jesteśmy niewidzialni...

Niby człowiek swoje waży i zajmuje jakąś tam przestrzeń, a mimo to pozostaje niezauważony. Cieszyć się z tego, czy nie, sama nie wiem. Wiem z kolei, że w pewnych sytuacjach kołek w gardle staje ze zdumienia i słowa wydusić nie jestem w stanie.
I dziś był taki dzień.
Do obiadu jakoś nam zleciało. A to śniadanko, a to klocuszki, jakaś książeczka, jakieś wygłupy. Nie planowana wizyta u sąsiadów, drzemka, obiad, trochę płaczu. Klasyka gatunku.
Gdy młode zaczęło wariować, postanowiłam ruszyć na miasto. Nasz cel - C.H. Riviera - rozsławione ostatnio przez bezmyślnego ojca.

Odwiedziliśmy Empik. A nóż-widelec jakąś książeczkę się wypatrzy. A jednak nie. Padło za to na płytę. Kupiłam dwie bo się zdecydować nie mogłam.
No i podchodzę do kasy.
Stało kilka osób przy jednej kasie i kilka przy drugiej. Stanęłam sobie grzecznie za jakąś panią i uparcie próbowałam zając czymś młodego by przestał się wydzierać. Nagle wszystko było tak ciekawe, że chciał to dostać w swoje łapki. O, nic z tego kolego!
Kątem oka widzę, że przede mną już tylko ta pani i zaraz będzie moja kolej. Młode coś tam jeszcze pokrzykuje, a ja zapatrzyłam się na informację o zmianie warunków zwrotów. Cały czas ten kąt oka obserwuje sytuację przy kasie. Uszy oczywiście nastawione na odbiór.
Pani kończy płacić i zaczyna odchodzić. Odwracam się zatem i już wyciągam rękę by pokazać za co chciałabym zapłacić, a tu znikąd krystalizuje się przede mną jakaś młoda bździągwa. Zatkało mnie. Rozglądam się wkoło. Może ktoś jeszcze to widział. Ludzi stado ale każdy skulony, jakby moje spojrzenie potrafiło zabijać.
Osobiście już dawno nikt w taki, jakby nie było, elegancki sposób mi się wciął w kolejkę.

Podążyliśmy dalej. W pobliżu wejścia do Reala spotkaliśmy koleżankę z roku. Gatka szmatka, głównie o dzieciach. I nagle krzyk! Misiu ostentacyjnie zaczął okazywać swoją niechęć do dalszego siedzenia w wózku. Został zatem wypuszczony i, jak zresztą można było się tego spodziewać, pobiegł w tylko sobie znanym kierunku. Ja, oczywiście za nim.
Zauważył, zza winkla wózki sklepowe z samochodzikami. No po prostu musiał! Jak wsiadł to był problem odciągnąć go.







Następnym punktem, którego Misiu nie mógł sobie odpuścić była zjeżdżalnia. Tak kwiczał, gdy ją mijaliśmy, że się złamałam. W końcu nie spieszyło się nam do domu.
Gdy zaczęliśmy przygodę ze zjeżdżalnią, nikogo nie było. Mały tylko złapał za poręcz, a się jakiś chłopiec pojawił. Nawet całkiem dobrze ze sobą współpracowali. Jednak w pewnym momencie, gdy Misiu gramolił się po schodkach, stracił równowagę i tyłkiem runął na chłopca. W porę ich złapałam, ale chłopiec się przestraszył. Zjechał jeszcze ze dwa razy i uciekł do mamy.
Następnie pojawiła się dziewczynka. Ala. Super babeczka :) Pchała się równo i głośno się przy tym chichrała.
Byłoby całkiem fajnie, gdyby nie pojawiły się starsze dzieci.
Mówcie co chcecie, ale miałam ochotę pogonić całe to towarzystwo. Rodzice urządzili sobie pogaduchy i nie zwracali uwagi na dzieciaki, a one nie zwracały uwagi na młodsze dzieci. Ala została bezczelnie zdmuchnięta ze ślizgawki (matka-zero reakcji) - na szczęście nic się nie stało. Następnie, Misio o mało co nie został stratowany na schodach. Stałam tuż obok i czuwałam by się nic nie stało. Oczywiście zdarzyło się, że zwróciłam uwagę dziecku, które niewłaściwie się zachowywało. No, ale HALO, od tego są rodzice!
I tak wysnułam wniosek, że tu też zostaliśmy niezauważeni. Bo przecież każdy normalny rodzic, który widzi swoje dziecko robiące krzywdę (mniejszą bądź większą) innym, reaguje.
Niby zjeżdżalnia w centrum handlowym, niby nic się stać nie może ale przypadki są różne i rodzice mają obowiązek pilnować swoich pociech. A upominać w niektórych przypadkach to już przyzwoitość nakazuje.
Ja jakoś potrafiłam powstrzymywać Misia, gdy ten próbował zjechać w jednym czasie z innym dzieckiem. Nawet gdy to była jego kolej. Wolałam to, niż morze łez.

Ładnie sobie radzę?

Mama, patrz! Wiszę sobie!

I już na dole!


Jak donosi TVN24, znowu stała się tragedia z udziałem dziecka. Przeczytacie o tym tutaj. Wielu będzie to komentować, zadawać pytania, krytykować rodziców, rzucać w nich kamieniami. Czasu jednak nikt nie cofnie.
Sama pozwalam Misiowi na zabawę w samochodzie, jednak jestem w pobliżu (czyt. patrzę mu na ręce).
Naiwnie myślałam, że po tragedii w Rybniku, ludzie zaczną przykuwać większą uwagę do tego gdzie są ich dzieci i co robią.
Wczoraj, sama miałam okazję by zostawić Misia w aucie. W końcu tylko na chwilkę. Wracając z działki,  podjechaliśmy na stację (sklepy wszystkie pozamykane, a matce się czegoś zachciało). Zaparkowałam pod samymi oknami by móc widzieć samochód i dziecko w nim zamknięte. Wysiadłam. Zawahałam się. Zabrałam go ze sobą.

6 komentarzy:

  1. Jak tak patrzę na Misia, to dwa latka bym z dała jak nic :D super chłopak z niego, a jak ładnie po schodkach wchodzi :)

    Apropo kolejnej tragedii, to aż boję się włączyć ten link...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I pomyśleć, że ma 2kg niedowagi :)
      Dziękuję za komplement.

      Usuń
  2. Co do Pani, która nieelegancko wbiła się w kolejne, nasuwa mi się w takich sytuacjach jedyna wypowiedz, która w moim przypadku kończy się spuszczonym nosem i brakiem riposty a także pozbyciem się zbędnej delikwentki lub delikwenta - to że każdego bez wyjątku obowiązuje kolejna i owa osoba ani nie jest celebrytem ani osobą polityczną by tolerować jej egoizm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje nastepnym razem zareagowac bardziej odpowiednio :)

      Usuń
  3. Mogę podzielić Twoje zdanie co do starszych dzieci i tak szczerze to nie wiem jak sie zachować w wielu sytuacjach. Ostatnio siedzialam z Kaja w piasjownicy i jedno dziecko rzucilo w nas kamieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Boże! Nic się Wam nie stało? Gdzie była matka tego dziecka, albo ojciec, albo jakikolwiek opiekun?

      Usuń