środa, 28 maja 2014

Jakże jestem "zakochana" w służbie zdrowia

Pamiętam bardzo dobrze czas, kiedy po niefortunnym upadku, spowodowanym przez naszą owczarkę (czy ktoś jeszcze pamięta Ogarcię?), wylądowałam w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu.
Na oddziale spędziłam tydzień. Może dwa?
Jaka była największa przykrość jaka mnie spo Gdy tkała i której byłam świadoma? To że moja siostra nie mogła wejść na oddział. Gdy przyjeżdżała z rodzicami, musiała zostać na dworzu. Stała pod oknem i machała do mnie.
Nie odczułam zbyt boleśnie tego, że w nocy nie było mamy. Na oddziale byłam na specjalnych warunkach, pielęgniarki były na każde skinienie. Gdy się budziłam Tata już był. A popołudniu do późnego wieczoru, Mama była przy łóżku.
Wczesne lata 90-te niosły ze sobą obostrzenia, które teraz są nie do pomyślenia. Rygorystynie przestrzegane godziny odwiedzin, zakazy wnoszenia różnych artykułów spożywczych.
Jedyna rzecz, która nie uległa zmianie to dzieci.



Teraz, jeden z rodziców cały czas jest przy małym pacjęcie. Dzień i noc. W zasadzie nie ma godzin odwiedzin, trzeba tylko korzystać z nich w racjonalny sposób. Rodzeństwo może także odwiedzać małych pacjentów, o ile nie mają mniej jak 7 lat. Czyli w zasadzie, cud, miód, malina. Ale!
1. Rodzic ma tylko prawo się opiekować malcem.
2. Najlepiej by na czas nocy lewitował nad ziemią, jeśli "wygodnych" kanapek zabraknie.
3. Rodzic nie ma prawa zachorować, bo w przeciwnym razie - radź se sam! "My dorosłych nie leczymy".
4. Rodzic nie ma co zjeść? Nas to nic nie obchodzi. Jeśli trafi się, że ktoś może przynieść rodzicowi ciepły obiad - jest uratowany, jeśli nie to kiszka. Trzeba liczyć na to, że inny rodzic przypilnuje malca by można było do sklepu skoczyć, względnie do bufetu - gdy takowy jest.
5. Co z tego, że 3/4 oddziału świeci pustkami, dzieci wymiotująco-biegunkowe trzymane są w jednaj sali o wymiarach 10x10 (mniej więcej), gdzie panuje zaduch a otwarcie więcej jak 1 okna grozi przewianiem.

Pomimo szpitalnych mankamentów, trafili się nam mili ludzie i grzeczne dzieci.
Miś pierwszej nocy nie spał prawie w ogóle. Następny dzień spędził na psotach. Jego bateryjki potrzebowały jedynie dwóch 1-no godzinnych drzemek. Wszyscy byli w szoku,ze mną na czele. Jak tu się dziwić, skoro tv grał niemalże od 7 rano do 22. Gdy próbowałam go ululać inne dziecko postanawiało w tym momencie urządzić swojej mamie karczemną awanturę. A gdy już zasnął to matki urządzały sobie pogaduchy. Ciągle coś.
Kolejna noc była zdecydowanie lepsza, a nazajutrz puścili nas do domu. A w domu? Jak tylko dotarliśmy, Miś powałęsał się chwilkę po mieszkaniu, poprzytulał do taty i o 1730 już spał. Obudziła go kupa o 4 nad ranem.
Szybka toaleta, mleczko i dalszy sen do 8. No i dziecko jest szczęśliwe :)

A taki buziak dla Mamy!
 

4 komentarze:

  1. Jakby na to nie patrzeć pobyt w szpitalu nigdy nie jest przyjemny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy miałam 7 lat to nawet mi się podobało. Budziłam się i widzialłam tatę, zasypiałam przy mamie.

      Usuń
  2. Biedny Miś :*
    Tak mi go żal straszliwie było :*
    Dobrze, że już dobrze :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też było go żal, szczególnie gdy widziałam jak mi prawie mdleje w ramionach.
      Ale już mu się bardzo poprawiło :)

      Usuń