Wigilię przygotowała moja Chrzestna - jak zawsze wszystko pyszne a grzybowa pierna (we wcześniejszych latach bardziej). Standardowo czytanie Biblii - mały fragmencik ale jak zwykle najmłodszy czytający musiał odczytać - czyli JA!
Dzieci szalały po dywanie. Jednak, gdy Vincent przemawiał, milkły i dziwnie mu się przyglądały. Nie dziwota, toż w innym języku do nich mówił :) Na sam koniec dopiero Misio przemógł się na tyle, że sam do niego podszedł i zaczął stroić swoje zwyczajowe uśmieszki.
Prezentów co nie miara! W zasadzie tylko jedna zabawka, ale ile ubranek - czysta rozpusta!
Bardzo jestem zadowolona z tych świąt. Pierwszy w życiu tort makowy (nie cierpię maku) i paszteciki (zapomniałam dodać kwaśnej śmietany do ciasta, ale też wyszły zarąbiste;) ), pierogi i piernik szwagra, ryby w galarecie pod dyktando Sis w wykonaniu Ślubnego, bigos, mięsa i barszczyk też Ślubnego a sałatka - dzieło wspólne męskiej części załogi.
To naprawdę dla mnie? |
Teściowa, jak zawsze, przygotowała świąteczne pyszności. Więc wyjeżdżając byliśmy o jakieś 2 kg więksi.
Gdy zajechaliśmy wreszcie do własnego domu, odetchnęliśmy. Cisza, spokój i góra prania. Jeszcze nie dokopałam się do dna naszego kosza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz