poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mały Alchemik i duże kuku

Są takie dni, gdy Ślubny jawnie i bezceremonialnie robi sobie ze mnie jaja. Tak też było wczoraj.
Gdy otworzył lodówkę i zauważył w niej butelkę Misia z wodą:
- A to niby po co trzymasz? - zapytał uprzejmie.
- Będę ciasto robić, a w przepisie napisali by mieć 140 ml naprawdę zimnej wody.
- Mówiłem Ci Misiu - tu zwrócił się do Syna - Mama to taki mały alchemik. Odmierzy wszystko dokładnie.
Napisali 140 ml, to jest 140 ml. A jak będzie ileś tam cukru to będziesz odliczać ziarenka? - tu pytanie do mnie. - A jak odmierzysz mąkę? Pipetą? - w tym momencie rozległ się głośny, szyderczy śmiech - Przecież tak tylko poglądowo piszą, nie musisz wszystkiego tak dosłownie brać, nie umiesz na oko?
No właśnie, nie bardzo, ale Ślubny zrozumieć tego nie może. Jakoś tak mam, że gdy pierwszy raz przerabiam jakiś przepis, to muszę mieć wszystko jak w nim zapisane, żeby wiedzieć czy rzeczywiści mi to pasuje, czy nie. Na oko to naleśniki robię - zawsze wychodzą zajebiste, szczególnie te z czekoladą :)

Dziś natomiast Miś nabił sobie solidnego guza. Bawił się jak zwykle bardzo grzecznie ze swoim gadającym krzesełkiem. Przycupnął na kolankach i tak siedział. Chwycił książeczkę i nagle się zachwiał, obalił do tyłu aż huknęło. Najpierw cisza. Potem postękiwanie, aż zawył żywym rykiem zapowietrzając się przy tym. Płakał strasznie, prawdziwymi łzami, gile leciały mu z noska, a nóżki żyły własnym życiem - tak się szamotał. Musiało go to bardzo zaboleć. Z 10 minut nam zajęło go uspokojenie, aż Ślubny podjął próbę ululania go. W ciągu dnia miał tylko dwie 30-minutowe drzemki, więc doszliśmy do wniosku, że oprócz bólu odczuwa pewnie również ogromne zmęczenie. Była godzina 17 jak Miś padł snem głębokim. Nawet sąsiad który postanowił sobie powiercić udarem nie był w stanie go obudzić. Zaglądam tylko od czasu do czasu by sprawdzić czy się nie odkrył.

Może pokrótce przedstawie jeszcze jak to ładnie nam dziś spacer się udał.
Zostaliśmy zachęceni na wyprawę do centrum, nad morze. Mieszkamy w Gdyni więc daleko do morza nie mamy ;)
"Koleżanka z patologii" przysłała z rana sms'a z zachętą, więc zebraliśmy się i pojechaliśmy. Pogoda dopisała spacerowi. Nie było bardzo zimno, choć pod koniec tyłek mi przymroziło, ani wietrznie - od morza trochę wiało, ale to nic. Miś nawdychał się świeżego, jodowego powietrza ale spać nie chciał. Natomiast synek koleżanki, Bartuś, spał w najlepsze.
Przeszliśmy sobie od UM na Bulwar Nadmorski, a stamtąd w kierunku Świętojańskiej. Następnie w górę tejże ulicy aż do Władysława IV przy Galerii Malucha. Każda z nas odeszła w kierunku swojego przystanka. Gdzieś pod domem dostałam kolejnego od Niej sms'a, że Bartuś nadal śpi - pogratulować bo ponoć w ciągu dnia kiepsko u Niego ze spaniem. Miś natomiast zasnął dopiero przed samym wejściem na klatkę i pospał z jakieś 20 minut (może). Wytrzymał tak do 17, kiedy to padł udręczony.

"Wesołe jest życie Maluszka..." 

3 komentarze:

  1. Nic nie mów o tym spaniu.
    Jak ma spać, to nie śpi :P

    A Ślubny to widzę trollować lubi jak mój małż ;)
    swoją drogą, też zapraszam na rozdanie, może dostaniesz gwiazdkowy prezent od nas ;)

    http://matka-patrzy-matka-pisze.blogspot.com/2013/12/swiateczne-rozdanie.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, powiedz ślubnemu, że po to są receptury, żeby się ich trzymać, a mąkę odmierza się kubkiem. Pipetą to nie da rady... Pozdrawiam cieplutko!
    ps. i usuń to wklepywanie durnych literek jako weryfikację przy wpisywaniu komentarzy, pliz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiedziałam, że taką weryfikację miałam włączoną. Już jej nie ma. Mam nadzieje.

      Usuń